sobota, 31 lipca 2010

Brum brum brum...




 Wszystko wali się na zbity pysk... .

poniedziałek, 19 lipca 2010

Przemyślenia z Namiotu Spotkania



 Mieczu ...Uderz Pasterza, aby się rozproszyły owce, bo prawicę moją zwrócę przeciwko słabym. W całym kraju- wyrocznia Pana- dwie części zginą i śmierć poniosą, trzecia część tylko ocaleje. I tę trzecią część poprowadzę przez ogień, oczyszczę ją, jak oczyszcza się srebro, i wypróbuję, jak złoto próbują. I wzywać będą mojego imienia, a Ja wysłucham, i będę mówił: "Oto mój lud" a on powie: "Pan moim Bogiem". 
(Za13, 7-9)

  Kiedy robię coś, czego muszę się wstydzić uciekam od Pana jak najdalej, żeby mnie nie oglądał. Jak Adam. Coś w tym jest, coś w naturze człowieka, że kiedy czuje się nieczysty, nie chce by go oglądano. To robi grzech z człowiekiem, brudzi go, żeby się wstydził i uciekał, i żeby się obwiniał i nie śmiał szukać przebaczenia i pomocy. Okrutne. Szatan bardzo nienawidzi człowieka. 
Tymczasem Pan mówi : Nie bój się, poprowadzę Cię przez ogień żebyś się oczyścił, i będziesz jak srebro i złoto. Bóg wymaga próby, jak w ogniu, bo złoto próbuje się w ogniu. Ale ogień nie niszczy złota, tylko oczyszcza je, wydobywa z niego piękno. Nie pierwszy raz czytam te słowa, ale pamiętam, że bardzo bałam się tego ognia. Teraz jest inaczej. Ufam słowu Boga. Przejdę przez ogień jeśli ma mnie oczyścić. Chcę przejść przez ogień. W dodatku Bóg nigdy nie opuszcza człowieka. Mnie. Zawsze jest ze mną, chociaż nie muszę Go czuć ;-) . 
"I wzywać będą mojego imienia, a Ja wysłucham" . Zawsze. "I będę mówił : Oto mój lud". 
Bóg nas stworzył pięknymi jak złoto. Tylko grzech sprawia że jesteśmy nie czyści. Każde złoto przejdzie próbę ognia i tego jestem pewna. Będę się o to modlić dla wszystkich ludzi. 
"... a on powie: Pan moim Bogiem" <3


Cieszę się, że mam wakacje, i czas wolny między zwykłymi obowiązkami, choćby na taki Namiot Spotkania. Mam dobre postanowienie żeby rozważać Słowo Boże codziennie, i jednocześnie zacząć czytać Pismo święte. Ewangelia i Dzieje - oto mój pierwszy cel ;-) . Dziś zaczęłam i mam nadzieję wytrwać w tym postanowieniu do końca wakacji, a może i nawet cały rok? Kto wie? Szczególnie, że bliskość Słowa Bożego w mojej codzienności zbliża mnie do Niego, przysuwa, i otwiera moje uszy tak, że naprawdę zaczynam Go słyszeć. Sęk jedynie w tym, że czasami się nie chce, lub jest się zmęczonym itp. Czasami trzeba coś w sobie przezwyciężyć. I to też wbrew pozorom nie jest takie złe. 
Trochę się wybiłam z dołka. I po raz kolejny nauczyłam się, że lepiej jest polegać na Bogu, niż na człowieku. Ciekawa jestem ile razy i jak długo jeszcze będę musiała się tego uczyć... . Za każdym razem to dość bolesne doświadczenie.  

Wczoraj był całkiem miły wieczór w towarzystwie przyjaciół. Aha, i niedawno wróciłam z kilkudniowego wypadu do Poznania (miasta, w którym jestem zakochana od dziecka). Drobne rzeczy dające radość - dodają siły, a wtedy nawet zmęczenie zamienia się w moc. I ta pogoda... :-) po raz pierwszy brak słońca sprawia mi ulgę ;D do czego to doszło! Przez otwarte okno wpada co chwilę miły wesoły wietrzyk, a za oknem taki zwykły dzień, niebo zachmurzone, ale miło jest oddychać nie nagrzanym powietrzem. A zapowiadane wcześniej burze jakoś na razie nas ominęły.

Oddycham w Panu ;) .

Ogień. 
Patrzę Jezus na brzegu
wydawał się łatwy
taki od serca na co dzień
mówił - przyjdź
czekam
tylko nie licz na cuda
do mnie się idzie przez ogień.

ks. Jan Twardowski (1997).

środa, 7 lipca 2010

Szukam Ciebie.



"Mów do mnie, Panie, chcę słyszeć Cię,
przyjąć od Ciebie, co masz dla mnie.
Nie chcę się chować, lecz w Tobie skryć,
w cieniu Twym, Panie, chcę iść.. "

Bardzo powoli zbliżam się do Niego. Wiem, gdzie jest, gdzie Go szukać, ale... kulawo podchodzę, jak ... zbity pies. Podczas modlitwy i rozważań muszę wyduszać z siebie słowa, które wydają się i tak nie pasować. Uczę się od nowa z Nim rozmawiać. Kiedy klęczę przed Tabernakulum, wdycham powietrze przepełnione Jego świętą obecnością, czuję jak przepływa przeze mnie Jego pokój, i bardzo powoli wyciągam z moich ran kolce lęku. On wie, jak to boli. Wie, że się boję, nawet Jego. Wie, co robiłam. Wie, jak nisko spadłam. Wie, w co się wpakowałam. Wie, jak mnie poraniono. Wie wszystko. I patrzy na mnie z miłością. To jeszcze bardziej mnie kołuje. Sprawia, że nie wiem, co ze sobą zrobić. 
Dziś, po Eucharystii, po raz pierwszy od bardzo długiego już czasu, zaczęłam Mu mówić, co mnie boli. I wbrew oczekiwaniom, nie trzasnął mnie piorun, a niebo nie spadło mi na głowę ^^ . Gdyby, ktoś dowiedział się, jak się Go bałam, jak bałam się odsłonić, to by pewnie miał niezły ubaw. Sama bym się z tego chętnie pośmiała. Ale za bardzo jeszcze... . Jeszcze nie teraz. 
Bardzo powoli wchodzę w okrąg Jego Światła. Znowu. Po raz kolejny. Zaczynam ufać. 
Jestem niepoprawna. To, że znów wracam, sprawia, że wyobrażam sobie, że On się gniewa. Że znów muszę wracać. Nie wiem, jak było dalej z synem marnotrawnym, ale wiemy, że wracać on musiał tylko raz. Raz... chyba łatwiej się wybacza.. . 
Motam. 

Tak bardziej z pierwszej ręki to.. zaczynam szukać pracy na wakacje. Mój pomysł o pójściu na pielgrzymkę zamazuje się na horyzoncie, jakby ktoś zmazywał go niewidzialną gumką do ścierania. Bo pieniążki stanowią czasem jednak pewną przeszkodę. A jak już powszechnie wiadomo wpłaciłam zaliczkę na rekolekcje we wrześniu... . Pora zacząć realnie zastanawiać się nad drugą częścią tej zaliczki, a jeśli nie chce się obciążać rodziców, to jednak ... . Z drugiej strony, obawiam się, czy nie zaczęłam o tym myśleć zbyt późno. Ale widziałam dziś kilka ogłoszeń. Zakręcę się za tym w przeciągu najbliższych kilku dni. Zobaczymy. 
Był też plan, by rozpocząć wakacyjny wolontariat w pobliskim domu starców (3 razy w tygodniu 30 kim rowerkiem = kondycja, ale nie moja, jeszcze ;) ). Ale ta praca też straszy... . Dylemat na pierwszy rzut oka nie do obejścia. Ale z Panem Bogiem... . Wiadomo. 
Byle do przodu. I byle się już nie jeżyć. 

O innych strachach nie wspominam. Byłoby cudownie powrzucać to do jakiegoś starego worka, spalić, i jeszcze wywieźć resztki za miasto. Ja jednak nie dość, że to sumuję, wychodzą mi ułamki, wyciągam wspólny mianownik i zaraz będę miała pierwiastki. Pierwiastki problemów do potęgi dziesiątej. Chciałabym, móc z kimś o tym wszystkim porozmawiać. Ale do jeża nie podchodź.. . Czasami mam siebie dość.

Bardzo powoli, ale może.. zacznę wychodzić na prostą. A przynajmniej prostszą. 

"...Święty, potężny jesteś, Panie nasz,
przed Tobą dziś możemy stać dzięki łasce,
nie dzięki nam samym..."

wtorek, 6 lipca 2010

W zamknięciu




  
Lecz ja bym się zwrócił do Boga,
... On udziela glebie deszczu,
posyła wody na powierzchnię ziemi,
wysoko podnosi zgnębionych... . On zrani, On także uleczy...
 
(Hi5;8a ,10-11,18a.)

Cisza nie ustaje. 
Nie mogę wyjść.
Modlitwa przychodzi z trudem.
Jest jak motyl bez kolorów. Nie warto na niego spojrzeć.
Szaro. 


sobota, 3 lipca 2010

Jeż w labiryncie.




Hiob wstał, rozdarł swe szaty, ogolił głowę, upadł na ziemię, oddał pokłon i rzekł:
"Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!"
W tym wszystkim Hiob nie zgrzeszył i nie przypisał Bogu nieprawości.
 (Hi1;20-22)

Ostatnio dowiedziałam się, że powinniśmy błogosławić Boga za nasze cierpienie. Dziękować za zranienia. Może już o tym wspomniałam.. . To wydaje mi się tak trudne jak wejście na Mont Blanc, przynajmniej z moją kondycją. 
Mimo to, odkryłam, że dziękowanie za cierpienie oczyszcza z tego, co potocznie nazywamy pychą i egoizmem. Myślę, że to mnie oddala od Boga. Gdzieś w głębi serca obwiniam Go za moje najgłębsze zranienia, których nie jestem w stanie nawet zrozumieć, o których pragnę zapomnieć. Marzę o tym, żeby móc je spopielić jak kartkę papieru. Ale nie mogę. Mogę złorzeczyć Bogu, lub Go błogosławić. Co powinnam zrobić?
Próbuję dziękować. 

Modlitwa powoli stawia mnie na nogi. Oczyszcza. 
Eucharystia jest jak opatrunek. 

Ja sama jestem jak jeż. Nikt do mnie nie podejdzie. A sama potrafię pokłóć i siebie. Tylko Jezus potrafi się do mnie zbliżyć. Mimo, że kłuję. 

Moje życie przypomina mi ostatnio labirynt. Który z każdej strony jest zamknięty. Chodzenie po nim wydaje się być bez sensu, a jednocześnie jest jedynym sensem. Jeż w labiryncie. Prawie groteska. 
Ktoś powiedział mi, żebym czytała księgę Hioba i w jego imię starała się wstawić swoje.
Czy moja wiara może być, jak wiara Hioba? 

Jak wyjść z zamkniętego labiryntu?

piątek, 2 lipca 2010

Labirynt jest wszędzie zamknięty.


 Wszystko we mnie woła o pomoc. Krzyczy. A ja tak skutecznie nauczyłam się to ukrywać, że ... . 
Nie umiem już prosić o pomoc. 
Strach przed odrzuceniem.. niezrozumieniem. Otoczyłam się murem strachu. Nie potrafię go przebić.
Chcę mówić... chcę wyrzucać z siebie... . I nie mogę. 
To jest jak sen. Wołasz i nikt nie może Ciebie usłyszeć. Próbujesz kogoś dogonić, ale nie możesz ruszyć się z miejsca. Mój sen.

Nie mam już siły. 

"W ogrodzie wewnątrz mnie skulony w swoim śnie. Tylko to mi się zdarza naprawdę." 
"A ja nie". Metro.