czwartek, 29 marca 2012

"Nie bój się chodzenia po morzu nieudanego życia..."

Jestem ostatnio codziennie na Mszy Świętej. Wojtek powiedział mi kiedyś, że nic tak nie umacnia jak codzienna Eucharystia. On użył innych słów wtedy, ale do licha, nie mogę sobie tego dokładnie przypomnieć. W każdym razie sens jest ten sam, co więcej, właśnie tego doświadczam, bo jakoś tak od tamtej pory towarzyszyły mi te słowa, ale myślałam o nich z jakimś takim odcieniem pobłażania. Nie dowierzałam, jednym słowem. Teraz widzę, jak dużo mi daje codzienna Komunia Święta, codzienna modlitwa i uczestniczenie w Ofierze Chrystusa. To jest bardzo niepozorna pomoc, która okazuje się pomocą niebagatelną. Niezwykłą. Bardzo pokrzepiającą, nawet jeśli całą Mszę Świętą się przepłacze z przyczyn "przeciążenia serca" uczuciami i wydarzeniami bogatymi w całą gamę emocji. Uzdrowienie ma miejsce, dokonuje się, nawet jeśli od razu tego nie widzę. Działanie Boga jest subtelne, lekkie i pokorne, jak On sam, choć na prawdę brakuje słów by Go opisać, a te których używam wciąż wydają się małe. 
Zaczęłam od świadectwa o uczestnictwie w codziennej Ofierze, bo kilka dni temu, na jednej z nich, usłyszałam podczas Homilii bardzo ważne słowa, i myślę, że warte podzielenia się z osobą, która teraz być może czyta te słowa, zważywszy, że jednak to jest Internet, a jego potęga sięga na prawdę w najdziwniejsze miejsca świata ;-) .
Kiedyś nie umiałam zrozumieć cierpienia. Po prostu ufałam, że tak musi być i że z Bogiem zawsze, ale to zawsze przez nie przejdę. Przyjmowałam też fakt, że cierpienie jest potrzebne, choć, doprawdy, nie pojmowałam, dlaczego. Podczas Homilii, o której wspomniałam, usłyszałam bardzo ciekawe porównanie, które otworzyło mi oczy na tę sprawę i pozwoliło spojrzeć na cierpienie z innej perspektywy. Gdy ojciec uczy swoje dziecko pływać, nie stanie na brzegu z założonymi rękami patrząc, jak jego dziecko tonie. Nie powie : "spokojnie, synu, tak trzymaj, za chwilę na pewno Ci się uda. Jak nie teraz to za jakieś 5 kilometrów". Nie ma takiego ojca. Ojciec poda rękę, wyciągnie dziecko bezpiecznie, a już na pewno nie dopuści do sytuacji w której dziecku mogło by grozić niebezpieczeństwo. Nie. Raczej będzie uczył je pływania w sposób kontrolowany. Mnie tata też uczył kiedyś pływać. Podtrzymywał mnie, aż poddałam się wodzie, a potem stopniowo mnie puszczał, choć kilka razy ze strachu szarpnęłam się rozpaczliwie, czując, że tata mnie puszcza. Ale on był i zawsze mnie podtrzymał, a kiedy zaufałam że on jest cały czas, i czuwa, i nie pozwoli mi utonąć, poddałam się wodzie i ufnie pozwoliłam się pokierować. Za chwilę tata zabrał rękę i pływałam oto samodzielnie. I podobnie jest z życiem - cierpieniem. Jeśli Bóg dopuszcza cierpienie (ponieważ wszyscy wiemy, że nie zsyła cierpienia), to czyni to w sposób kontrolowany. Zawsze czuwa, gotowy by mnie złapać, gdy zacznę tonąć. Nie pozwoli mi zginąć (pamiętacie ten fragment, gdy Piotr szedł po jeziorze? :-> Bardzo żywo stanęła mi przed oczami ta scena, gdy usłyszałam te słowa). Więc Bóg uczy nas "chodzenia po morzu naszego życia" ( cytat z ulubionej piosenki mojej cudownej Animatorki --> CLIK <--, a której to piosenki bardzo długi czas nie cierpiałam :-D) i czyni to w sposób kontrolowany, wykorzystując najróżniejsze sytuacje, potrzebne byśmy się czegoś mogli nauczyć. Nauczyć się chodzić po wodzie. Przy tym, zawsze jest, gotów pochwycić za rękę, gdyby jednak przyszło zwątpienie a siły opuściły. 
Może nie odda to całkiem głębi, istoty cierpienia, które nabiera sensu w kontekście wiary. Ale mi, po raz pierwszy, pozwoliło coś zrozumieć. I jest to dla mnie ogromne odkrycie. 

Co więcej, muszę przyznać, że Pan stawia na mojej drodze wspaniałych ludzi ostatnio. Najwspanialszych. A z nich, najwspanialszy jest On sam, z którym spotykam się codziennie.
Za to chwała Panu ;) . 

Poza tym jestem pod głębokim wrażeniem ostatniego spotkania z moją małą Grupką ;). Dziewczynki wyprodukowały, bowiem, wspaniałe "tłumaczenie" modlitwy Pańskiej, które umieszczę być może w następnym tygodniu na łamach mojego nieudolnie prowadzonego bloga, bo jest czym się pochwalić. Jestem z nich dumna. To cudowne małe aniołki, i z kilkoma z nich zobaczę się w sobotę podczas dni młodzieży w Siedlcach, z czego ogromnie się cieszę, a co choć w połowie rekompensuje mi fakt, że nie wracam na weekend do domu. A chcę wracać, bardzo, z wiadomych mi przyczyn.

Eh. Wieczór. Zachód przedziera się jaskrawo przez grubą warstwę ciężkich, szarawych chmur. Na szybie kropelki pozostałe po niedawnym deszczu, wyglądają, jak kryształki. Z placyku zabaw przed blokiem słychać piski i wrzaski, czyli odgłosy typowe dla zbliżającego się ciepłego czasu, i uparcie kojarzą się z wakacjami, albo z początkiem września ;-) . Skojarzenia, skojarzenia... . 

Wracam do tłumaczeń, które potraktowałam właśnie po macoszemu, a przecież to dla nich, nie poszłam na wieczór chwały! Wracam do nich, wracam.. taka ofiara jednak nie powinna być zmarnowana. Niech choć, Pan będzie uwielbiony w mojej nauce ;-) . I we mnie. I w tych słowach. Chwała Tobie, Panie!

"Przytul w ten czas nie ludzki swe ucho do poduszki, bo to co nas spotyka, przychodzi spoza nas..."

I tyle. Wieczór dalej jest wieczorem, a tłumaczenia, tłumaczeniami. Wszystko jest na swoim miejscu. 

:* 

piątek, 23 marca 2012

Tyryry

Ale ładny dziś dzień ;) chyba przywiozę aparat. Aż, żal nie strzelić fotki.
Słoneczko wszędzie eksponuje swe wdzięki, aż się człowiek sam do siebie uśmiecha. Pan Bóg miał świetny pomysł. Ostatnio zastanowiłam się nad tym - jak Pan Bóg stworzył takiego człowieka, który zawsze bezbłędnie cieszy się tym samym pięknem, tym samym słońcem. Dla nikogo rzeczy brzydkie nie są piękne. Kolejny dowód na to, że wyszliśmy spod ręki tego samego artysty :) . 
Powoli się układa... czy to nie piękne? 
Nie ma nic tak wspaniałego jak widocznie działająca w życiu łaska. 

Jutro spotkanko, ciekawe... czy znów nikogo nie zastanę ;) . 

Za chwilę marsz do biblioteki.

Życie nabiera koloru dopiero, kiedy z Nim jestem. To obfituje w znaczenie. 

;*

czwartek, 22 marca 2012

Wróciłam do żywych

 Szukanie siebie to intrygujące zajęcie, chociaż wyczerpuje siły.

Postanowiłam iść za głosem Pana, bo doszłam do wniosku, że i tak chodzę w ciemności, więc może mogę kierować się głosem... . Tylko nie jestem do końca pewna, czy Go słyszę.
Bardzo chcę.

Chcę dowiedzieć się kim jestem i być tym kimś. Chcę wiedzieć, co mam robić.
Ale ciągle nie wiem.. .
Bardzo chcę..

Czemu się boję?