sobota, 17 kwietnia 2010

Gdy odchodzą ludzie, zostają anioły..

Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami,
Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny,
Dziś was rzucam i dalej idę w cień - z duchami -
A jak gdyby tu szczęście było - idę smętny.

Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica
Ani dla mojej lutni, ani dla imienia: -
Imię moje tak przeszło jak błyskawica
I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia.

Lecz wy coście mnie znali, w podaniach przekażcie,
Żem dla ojczyzny sterał moje lata młode;
A póki okręt walczył siedziałem na maszcie,
A gdy tonął - z okrętem poszedłem pod wodę...

Ale kiedyś - o smętnych losach zadumany
Mojej biednej ojczyzny - przyzna kto szlachetny,
Że płaszcz na moim duchu był nie wyżebrany,
Lecz świetnościami dawnych moich przodków świetny.

Niech przyjaciele moi w nocy się zgromadzą
I biedne serce moje spalą w aloesie,
I tej, która mi dała to serce, oddadzą -
Tak się matkom wypłaca świat, gdy proch odniesie...

Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb - oraz własną biedę:
Jeżeli będę duchem, to się im pokażę,
Jeśli Bóg [mię] uwolni od męki - nie przyjdę...

Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucone na szaniec!...

Co do mnie - ja zostawiam maleńką tu drużbę
Tych, co mogli pokochać serce moje dumne;
Znać, że srogą spełniłem, twardą bożą służbę
I zgodziłem się tu mieć - niepłakaną trumnę.

Kto drugi bez świata oklasków się zgodzi
Iść... taką obojętność, jak ja, mieć dla świata?
Być sternikiem duchami niepełnej łodzi,
I tak cicho odlecieć, jak duch, gdy odlata?

Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mi żywemu na nic... tylko czoło zdobi:
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadacze chleba - w aniołów przerobi.


Juliusz Słowacki, "Testament mój"

Smoleńsk, Katyń, 10 kwietnia 1940...2010r.
[*] +

wtorek, 6 kwietnia 2010

„Piękno tego świata polega na tym, że zbudowany jest on na fundamentach jeszcze piękniejszego.” Wojciech Malinowski

Nowy dzień. Wtorek Wielkanocny. Wstałam o 9:30 , widok za oknem jest szary i jakby smutnawy. Jakiś ciekawski wróbel skacze po cienkich gałązkach bzu. Jeszcze nie ma liści - spóźniają się. Ja monotonnie odrabiam leksykę.  Dzień mija, niedługo ustąpi miejsca nocy, a ona kolejnemu dniu.
W tym jest jakieś ukryte piękno, które na pierwszy rzut oka jest niedostrzegalne.
Ja go w każdym razie właściwie, na razie nie dostrzegam.
Od jutra zaczynają się zajęcia, w domu będę dopiero w następny weekend... . Czuję całą sobą, że nie chcę tam jechać, wolałabym się ukryć przed światem. Czuć ciągle ten pokój w sercu i radość ze Zmartwychwstania i przebywania z rodziną. Nie to żebym tam nie mogła tym się cieszyć. Tam po prostu jest trudniej. Jutro wracam do "krainy niepokojów". No, trzeba.
Za oknem na oko nic się nie zmieniło. Tylko wróbla już nie ma. Szarość w normie.

I tyle.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Noc w którą łączy się niebo z ziemią...

Płakałam na Rezurekcji.
Wiem, czemu czułam niepokój w Wielką Sobotę. I doszłam do tego po trochu jeszcze w sobotę wieczorem. Ale kapłan głoszący dziś kazanie uświadomił mi to z taką mocą, że po prostu wszystko już we mnie się złamało. Myślałam, że podczas tych Świąt nastąpi ogromna przemiana, ... fanfary, te rzeczy. Myślałam, że już będzie ok, i takie tam. Ależ się pomyliłam.
Bo pozwolić aby On zmartwychwstał we mnie to nie znaczy odrzucić cierpienie. A ja to właśnie chciałam zrobić. Cierpienie jest we mnie. Jest mi cholernie ciężko. Chciałam odrzucić krzyż, chciałam, żeby Zmartwychwstały zrzucił go z moich pleców. A tu nie o to chodzi.
Często bowiem przeżywam Wielki Piątek w moim życiu - stoję pod krzyżem, wątpię w Boga, bo nie jest tak jak myślałam. Wisi na krzyżu i wydaje się taki słaby. Przeżywam zwątpienie, zapominam, że On umiera za mnie, dla mnie. Że zmartwychwstanie dla mnie.  A pozwolić Mu zmartwychwstać we mnie to oddać Mu to wszystko, co jest ciężkie, uwierzyć stojąc pod krzyżem, że ON zmartwychwstanie. Pozwolić Mu zmartwychwstać, to zmartwychwstać z Nim. Zmartwychwstać z grzechu, z ciemności do światła. Zaprosić Go do swojego życia i naprawdę Go w nim utrzymać. Pozwolić Mu działać nie jest łatwo... . Więc dziś, w Niedzielę Zmartwychwstania, pozwolić Mu zmartwychwstać we mnie to oddać Mu siebie. On, Zmartwychwstały, jest ze mną. Teraz. Gdy cierpię. I kiedy się cieszę. Jest. Kocha mnie.

Zrobiłam więcej powtórzeń niż zamierzałam :) ale chciałam wyrazić to co jest w moim sercu.
A dziś poczułam prawdziwą ulgę. Ufność i wdzięczność spłynęły dziś po mojej twarzy, podczas Rezurekcji, razem ze łzami. Rano wschodziło piękne słońce. Takie samo wzeszło w moim sercu. Bo dotknął Go Zmartwychwstały Baranek.
Do tej pory chce mi się płakać z radości.


Alleluja, alleluja, alleluja!

sobota, 3 kwietnia 2010

Światło

Nie umiem opisać tego co czuję. Jakaś dziwna mieszanka pokoju i niepokoju zarazem.
W moim sercu jest spokój i światło, ale zostały jeszcze otwarte rany.
Coś, czego nie umiem umiejscowić w sobie.. . Coś, czego chyba nie chcę dotknąć.
Sama już nie wiem.
Wiem za to, że zmieniło się wiele. 40 dni byłam na pustyni, i pracowałam nad tym, co mnie raniło od długiego czasu, nad sprawami, które były nieuporządkowane, nad tym co było dla mnie trudne. I te 40 dni były bardzo ciężkie. Czasem mniej a czasem bardziej. I dziś wiem, że wyszłam z ciemności na światło, które jednak mnie za mocno poraziło. Aż zabolało. Muszę przyzwyczaić się do światła, i jeszcze długa droga przede mną.
Ale ogromny krok za mną ;) .
I to sprawia, że czuję radość.

I za to wszystko, chwała Panu!

piątek, 2 kwietnia 2010

Wielki Piątek "najwyższa ofiara dla miłosci"

 Dziś zrozumiałam, że za wiele powierzam własnym dłoniom, zamiast oddać wszystko w ręce Boga. Nawet gdy mówią Mu: "powierzam Tobie tę sprawę" - bezwiednie sama biorę ją we własne ręce. 
Dziś był nasz debiut. Misterium Męki Pańskiej w wykonaniu naszych dzieciaków i młodzieży Oazowej. Za dużo sobie wzięłam na kark i oczywiście, w rezultacie sporo nie wszyło przeze mnie. Jeden człowiek nie jest w stanie jednocześnie zrobić pięciu rzeczy... przekonałam się dziś o tym na własnej skórze. Oczywiście wcześniej ofiarowałam to przedstawienie Bogu, bo było za mało prób, z udziałem zbyt małej liczby aktorów, a przeszkód było tyle przy tym, że strach brał i nerwica. Ale mimo to, zamiast zaufać, sama wszystko chciałam zrobić. I mi się nie udało. Ale udało się im. Tym kochanym, całkiem małym, większym, i największym aktorom. Zachowali się profesjonalnie, zachowali zimną krew. Nie dało się nawet troszkę poznać po nich, że coś nie wyszło. Jestem z nich bardzo dumna. Byli po prostu wspaniali. Pan Bóg działał, a mi się dostało za pychę. Wszystko wyszło dzięki nim, a nie dzięki mnie. Byli cudowni. Włożyli w to tyle wysiłku i pracy, i wygrali ;) było pięknie, mimo, że ja spartoliłam kilka ważnych rzeczy. No i miałam lekcję. Mam nadzieję, że to mnie czegoś jednak nauczy. 
Dzisiaj przeżyłam coś niezwykłego w całkiem zwykły sposób. Przeżywanie Triduum nie 3 centymetry nad ziemią jest dla mnie czymś nowym, i pięknym. Całowałam krzyż, i później uświadomiłam sobie, że całowałam Miłość Chrystusa. Byłam z Nim moimi myślami niemal cały dzień. I to było niezwykłe, i zwykłe zarazem. Zrozumiałam, że powinno być to dla mnie zwykłe. To powinna być moja codzienność. Za mało pracuję - za mało od siebie wymagam. I chcę to zmienić.
Jeszcze inna rzecz w dzisiejszym dniu jest niezwykła. Dziś umarł na krzyżu umęczony Jezus, ale jest to także rocznica śmierci Jana Pawła II, który umarł cierpiąc również. 
Zrozumieć cierpienie... to jest temat do rozważań na całe życie.

Poza tym zaczęłam porządnie i na dobre przygotowania do mojej matury z angielskiego. I to także jest dla mnie powód - może nie do refleksji, ale do radości na pewno :)
 

"Nowy człowiek umie zaśpiewać pieśń nową.
Śpiew to wyraz radości, a ściśle mówiąc - wyraz miłości.
Kto potrafi miłować życie nowe, ten umie śpiewać pieśń nową,
a czym jest życie nowe, daje nam poznać pieśń nowa...
Chcecie wyśpiewywać chwałę Boga? Sami bądźcie tym, co śpiewacie.
A jesteście Jego pieśnią pochwalną, gdy wasze życie jest dobre." 
Św Augustyn.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Odnalazłam miejsce w Tobie...

Odnalazłam miejsce. Swoje. Nie umiem go określić... ale czuję, że wszystko się we mnie układa. Cały ten bałagan, wszystkie rany, rozdarcia. Wszystko. Odkąd oddałam to Jezusowi, On leczy moje zranienia, robi porządek z tym, z czym ja nie umiałam zrobić porządku. To jest tak wyraźne i tak piękne dla mnie, że aż sama nie mogę w to jeszcze uwierzyć... . Byłam zrozpaczona, nie miałam nadziei na to, że coś się zmieni. A tutaj..
jej.. ;)
Nadal muszę pracować nad ufnością do Niego, ale widzę, że robię w tym celu postępy. Oblewa mnie słońce Jego Miłości. I to jest cudowne uczucie.
Chciałam dziś napisać dużo więcej ale okazuje się, że jednak nie mam czasu.
Przygotowujemy z dzieciakami z Oazy Misterium Męki Pańskiej - krzyż pański z tym miałam, ale i tak się cieszę ;) to radosne towarzystwo dodaje mi sił. Anioły i Aniołki. Nie da się ich nie kochać ;)

A na razie zmykam. Wielki Czwartek. Początek Truduum- wielki finał mojego niezwykłego Wielkiego Postu.
;*