niedziela, 4 kwietnia 2010

Noc w którą łączy się niebo z ziemią...

Płakałam na Rezurekcji.
Wiem, czemu czułam niepokój w Wielką Sobotę. I doszłam do tego po trochu jeszcze w sobotę wieczorem. Ale kapłan głoszący dziś kazanie uświadomił mi to z taką mocą, że po prostu wszystko już we mnie się złamało. Myślałam, że podczas tych Świąt nastąpi ogromna przemiana, ... fanfary, te rzeczy. Myślałam, że już będzie ok, i takie tam. Ależ się pomyliłam.
Bo pozwolić aby On zmartwychwstał we mnie to nie znaczy odrzucić cierpienie. A ja to właśnie chciałam zrobić. Cierpienie jest we mnie. Jest mi cholernie ciężko. Chciałam odrzucić krzyż, chciałam, żeby Zmartwychwstały zrzucił go z moich pleców. A tu nie o to chodzi.
Często bowiem przeżywam Wielki Piątek w moim życiu - stoję pod krzyżem, wątpię w Boga, bo nie jest tak jak myślałam. Wisi na krzyżu i wydaje się taki słaby. Przeżywam zwątpienie, zapominam, że On umiera za mnie, dla mnie. Że zmartwychwstanie dla mnie.  A pozwolić Mu zmartwychwstać we mnie to oddać Mu to wszystko, co jest ciężkie, uwierzyć stojąc pod krzyżem, że ON zmartwychwstanie. Pozwolić Mu zmartwychwstać, to zmartwychwstać z Nim. Zmartwychwstać z grzechu, z ciemności do światła. Zaprosić Go do swojego życia i naprawdę Go w nim utrzymać. Pozwolić Mu działać nie jest łatwo... . Więc dziś, w Niedzielę Zmartwychwstania, pozwolić Mu zmartwychwstać we mnie to oddać Mu siebie. On, Zmartwychwstały, jest ze mną. Teraz. Gdy cierpię. I kiedy się cieszę. Jest. Kocha mnie.

Zrobiłam więcej powtórzeń niż zamierzałam :) ale chciałam wyrazić to co jest w moim sercu.
A dziś poczułam prawdziwą ulgę. Ufność i wdzięczność spłynęły dziś po mojej twarzy, podczas Rezurekcji, razem ze łzami. Rano wschodziło piękne słońce. Takie samo wzeszło w moim sercu. Bo dotknął Go Zmartwychwstały Baranek.
Do tej pory chce mi się płakać z radości.


Alleluja, alleluja, alleluja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz