poniedziałek, 9 kwietnia 2012

gloria in excelsis deo et in terra pax hominibus bonae voluntatis!

"...O, jak niepojęta jest Twoja miłość: aby wykupić niewolnika, wydałeś swego Syna. O, zaiste konieczny był grzech Adama, który został zgładzony śmiercią Chrystusa! O, szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel! O, zaiste błogosławiona noc, jedyna, która była godna poznać czas i godzinę zmartwychwstania Chrystusa..."

Brakuje słów. Jak zawsze, gdy pragnę uwielbić Boga. 
Wielki Post, był dla mnie czasem wyjścia z mojego Egiptu. Święte Triduum Paschalne przeżyłam bardzo głęboko, dostrzegłam piękno, i ono po raz kolejny odkryło się przede mną bardziej. Pan mnie przygotowywał na ten czas bardzo pracowicie. Codzienna Eucharystia, Notatnik na Wielki Post, Codzienny Namiot Spotkania, oazy po drugim stopniu ONŻ. Wszystko. On sam się zatroszczył o to, żebym ten czas przeżyła i przyjęła łaski, które dla mnie przygotował. Jeśli dziwnie się to czyta, to tylko dlatego, że w swojej nieudolności nie umiem wyrazić mojego zadziwienia, zachwytu, i wdzięczności za tak niezasłużony dar. 
W Wielki Czwartek dzięki mocy Ducha Świętego, byłam świadkiem ofiary która działa się między Ojcem i Synem, ze względu na mnie. Na nas - bo odkryłam też na nowo że jesteśmy wspólnotą. Odkryłam Miłość. Ujrzałam Ją, zapragnęłam Jej, i odkryłam że już Ją mam. Zdziwiłam się :D . Ja podczas tego Świętego Czasu non stop chodzę zdziwiona :D (muszę śmiesznie wyglądać :P ). On zgładził mój grzech, zabił go, zniszczył. Grzech nie jest już moim panem, ale Panem moim jest Chrystus. Nie mam już żadnego problemu :) wychodzi na to. Po prostu tak jest. Ja się rozsypuję, a On mnie na nowo składa podczas każdej Mszy Świętej.
W Wielki Piątek, ujrzałam krzyż. Było mi coraz trudniej uczestniczyć, stopniowo, w Liturgii, gdyż z dnia na dzień coraz bardziej brała mnie choroba. Z Wielkiego Piątku, pamiętam najbardziej adorację krzyża, i przyjęcie Komunii, no i podpieranie boku ławki, bo nie dawałam pod koniec rady (antybiotyk zwalił mnie z  nóg). Ale starałam się chwalić Go chwalić mimo to. Zła byłam i jestem na tą chorobę. 

Podczas Namiotu Spotkania z Wielkiego Piątku przeczytałam o męce Chrystusa, którą zamierzałam rozważać, ale doczytałam aż do grobu, i moją uwagę przykuło coś innego. Kiedy Jezusa pozostawiono w grobie, Maria Magdalena i druga Maria usiadły przed grobem i tam zostały czuwając. Pomyślałam sobie : ojeju... nie wiedziałam. A ja, jak robię? I zamyśliłam się nad tym cichym czuwaniem przy grobie, po całej tej "burzy" cierpienia, męki Pana, męki oglądania Jego cierpienia przez osoby które Go kochały, a jeszcze nie były w pełni świadome że na ich oczach rozgrywa się święta ofiara Syna Bożego, ze względu na nich.. Zamyśliłam się nad kobietami, które ukochały Mistrza i zostały przed grobem... zastanawiałam się co czuły. A dzień później w Wielką Sobotę, kiedy i ja usiadłam przed grobem na pół godziny, stwierdziłam, że ja nie umiem Go adorować... koronka, różaniec i wszystkie inne modlitwy i słowa wydały mi się niestosowne, jakieś niezgrabne, ... wtedy przypomniałam sobie adorowanie dwóch Marii... postanowiłam nie wczuwać się w ich rolę, ale w swoją własną. Osoby która była świadkiem męki Pana, dzięki mocy Ducha Świętego, dzień wcześniej. I pomogło.  patrzę na ten mały akt pomocy ze strony Jezusa (bo ja Go nawet, głupia, nie umiem adorować!) i widzę, że On mi wszystko ustawia, układa... ja taka nieudolna, właściwie nie muszę prawie nic robić... On mną kieruje, nie muczę niczego się bać. Szkoda, że tak rzadko w to na prawdę mocno wierzę... . 
Co więcej gdy robiłam ten Namiot Spotkania, chciałam wybrać Ewangelię z Liturgii Wielkopiątkowej, ale nie chciałam już włączać komputera żeby sprawdzić z jakiej Ewangelii będzie czytana męka Pańska (gdybym go włączyła przepadła bym z pewnością na kolejne "chwilki", a więc na godzinę). Postanowiłam wybrać samodzielnie ewangelię, stwierdziwszy, że w końcu nie musi być to Ewangelia z Liturgii. Nie wiem skąd pojawiła mi się myśl "Mateusz", i bez namysłu otworzyłam Ewangelię wg. św Mateusza. Okazało się, że to właśnie ta ewangelia była czytana tego dnia. 
I jak tu nie ufać Bogu :)

Choroba nie pozwoliła mi uczestniczyć w Liturgii Wigilii Paschalnej (nierozsądnie wybrałam się do kościoła i po 30 minutach wróciłam, cud że nie zasłabłam). Niedziela Zmartwychwstania upłynęła mi na nieustannym duszeniu się kaszlem. To przeszkadza w świętowaniu, i powoduje swoiste zaburzenia radości, co nie znaczy, że nie ma jej w sercu :). Jestem zła na chorobę. Cały ten dzień wydaje mi się zmarnowany. 

Mimo to, widzę jaki ważny był dla mnie ten czas, i jak starannie Pan Bóg przeprowadził mnie przez niego. Zadziwia mnie to i każe zastanawiać się, jak wielka jest Jego Miłość do mnie, takiej małej, połamanej, zagubionej, nieudolnej... . Wywyższa mnie. Zmienił moje patrzenie na Mszę Świętą (dwa dni bez Eucharystii! Koszmar.) cały czas uczy mnie, jak się modlić.
Mistrz. Nauczyciel. 

Nie mogę się nadziwić. Złości mnie kaszel i to, że nie umiem napisać tego wszystkiego tak, jak bym chciała.
Jedyne słowo, jakie wydaje się odpowiednie by podsumować to co czuję, to co przeżyłam podczas Wielkiego Postu i Świętego Triduum, to:

ALLELUJA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz