poniedziałek, 14 maja 2012

I tak..

Lżej na obciążonym sercu... o kilka miligramów. Opłacało się przełamać. UAM i UW odwiedzone, wiem już dość by trochę się ukierunkować.
Nie jest idealnie. Zawsze chciałam być perfekcyjna, a teraz na każdym kroku odkrywam jaka jestem... naprawdę. Żadne z określeń przychodzących mi teraz do głowy nie nadaje się do wystukania publicznie. Co ciekawsze - w tych moich obecnych - wiecznych zwątpieniach, Bóg mówi mi, że jestem wspaniała. Ja, że nie jestem, On mi, że jestem... i tak w kółko. Nie żebym Mu nie wierzyła... to mi pomaga. Pozwala zachować umiar, to równoważy moją wartość, jeśli mogę to tak ująć. Widzę ten proces kątem oka. Sama nie wiem, jaki jest jego cel, do czego to prowadzi, ale zaczyna się to klarować. Mimo upadków idę do przodu. To dla mnie jedyne wyjście.
Oprócz czysto życiowych odkryć (całkiem pozytywnych, jak na mnie) jest ten licencjat, prześladujący mnie dniem i nocą. I dobrze mi tak. Muszę o nim myśleć. To mnie mobilizuje ciągle i ciągle, zmusza by myśleć, jak i z której strony to ugryźć.
Nie idzie to, ale nastawienie własne informuje mnie, że ruszy. Wiem to. Jutro, bowiem, ruszam do biblioteki.
Co mnie dziś zaskoczyło? Jak zwykle post na blogu hehodos . Przeczytałam w nim że:

"Jeśli wobec problemów, które nas spotykają, zaczynamy uciekać w filmy, muzykę, alkohol, albo próbujemy sobie to kompensować w jeszcze inny sposób - nie jest to rozwiązanie"
Akurat skończyłam oglądać drugi z kolei odcinek Housea. Przykre, ale prawdziwe. Łatwo jest uciekać, a ja jestem typem "uciekiniera".

Sama nie wiem, czego potrzebuję. Porządnego kopa, czy przytulenia? Jedno i drugie fizyczne - to o czymś świadczy?

Idę.
Dziś coś się zmieniło. Dziś coś tam dało znać o sobie. Światełko w zamglonej ciemności.
Nadzieja.

1 komentarz: