piątek, 22 lipca 2011

To, co dawne, minęło!



Dzień, jak dzień. Towarzyszy mi ostatnio nastrój trudny do zniesienia i dla mnie i dla otoczenia. Nastrój ten ma oręż wydawałoby się niezwyciężony, bo nie mogłam z nim nic absolutnie zrobić, pomijając niezawodny sposób trzymania języka za zębami, co też starałam się czynić od rana. Mimo to, coś nowego. Modlitwa. Jest nieprzerwanie, uparcie klękam co dzień do modlitwy, choćby nie wiem, jak mi się nie chciało, jak była bym zniechęcona. A Zły bardzo chciał mnie zniechęcić. Miałam dziś nie iść na Mszę Świętą, gdy nagle zmieniłam zdanie nie zastanawiając się nad tym zupełnie. Po prostu naszykowałam się w kilka minut i poszłam. Zdziwiła mnie moja determinacja, bo cały dzień snułam się po domu wykonując jakieś prace domowe ponuro i z niechęcią. Nie miałam chęci nigdzie wychodzić. Aż tu nagle, po prostu zebrałam się i poszłam, nie wiele myśląc. Na tej Eucharystii, podczas Liturgii Słowa Pan odpowiedział na moje ostatnie wątpliwości w pierwszym czytaniu:

"Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe."
(2Kor,5,17)

Jak Ty to robisz, Boże, że zawsze wiesz, co mi powiedzieć ;-) . Zatkało mnie, gdy to usłyszałam. Jedno pytanie, i jedna konkretna odpowiedź. Nie mogłam mieć wątpliwości. Poza tym, okazało się, że dzisiejszy dzień jest poświęcony św Marii Magdalenie, która swego czasu była mi bardzo bliska, i z której postawą zawsze troszkę się utożsamiałam. Byłam zachwycona sceną, jaka rozegrała się między Nią a Jezusem przy grobie. Jeden z moich ulubionych fragmentów. No, czy mógł to być przypadek, że poszłam tam dziś, chociaż nie miałam ani troszkę chęci? Pan Bóg maczał w tym palce ;-P to pewne. Po powrocie, długi i owocny Namiot Spotkania.. . Pan niesamowicie wyraźnie dziś do mnie mówił. Napełniona nową energią, mogłabym teraz góry przenosić ;)))) .
Ale dzień dobiegł końca.
A wspomnienie wczorajszego długiego spacerku z przyjaciółką po jej dwu tygodniowej nieobecności - bezcenne. Pogadałyśmy od serca, i tak normalnie, stęskniłam się za nią, o co bym się wcześniej nie posądzała, bo przecież mieszkamy razem na stancji, więc nie mogę powiedzieć, że spędzałyśmy ze sobą mało czasu w ciągu całego roku. A jednak.
Wciąż trwają przygotowania do wyjazdu. Czas bije wszystkie rekordy prędkości, a obóz zbliża się wielkimi krokami. A ja, jak małe dziecko, boję się, że kadra mnie nie polubi, łącznie z Pijarem, który ma być tam kierownikiem. Że coś pokręcę... że coś zepsuję :P norma. Mała, nerwowa dziewczynka. Koszmar. 

Oprócz tego, codzienne myśli. Codzienna walka. Pokusa by się poddać. Norma. 

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że mogłem Ci swoim wpisem też trochę pomóc, a muszę przyznać, że w momencie, kiedy siadałem, żeby go napisać, po pierwszych kilku zdaniach już chciałem wszystko usunąć. Zupełnie mi się nie kleiło to, co chciałem wystukać. Dopiero jak sobie na spokojnie, z Pismem Świętym na kolanach, przetrawiłem całe Słowo, wtedy tekst napisał się niemal automatycznie. :)

    Jak czytam o Twojej walce o modlitwę, to widzę prawie że siebie, bo bardzo podobnie to u mnie wygląda.. Ale póki co, chyba na dobre to wychodzi. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za to świadectwo :)
    Pozdrawiam +

    OdpowiedzUsuń