piątek, 25 czerwca 2010

A ja tak pragnę Ciebie...



Wstaję i upadam. Ostatnio.
Chciałabym dziś poukładać kilka refleksji, które wirują mi ostatnio w głowie ;) .
Pierwsza dotyczy powołania. Odkąd powiedziałam Bogu "tak" , zauważyłam, że moich upadków jest więcej, są cięższe, i trudniej mi się z nich podnieść. Wokół zaczyna wszystko się chwiać. Jest coraz trudniej. Moje  ciche, nieśmiałe "tak" wywołało lawinę. Im bliżej jesteśmy Boga, tym bardziej Zły o nas chce walczyć. I walczy. Krąży i czeka. To mnie przeraża.
Ale jeśli Bóg ze mną... któż przeciwko mnie?
Szkoda tylko, że ostatnio jest aż tak trudno. I nie mogę wydusić z siebie słowa: pomocy. Nie mogę się do tego zmusić. Nie widzę nikogo, z kim mogłabym o tym porozmawiać. Boję się tego zamknięcia. Zamykam się w klatce. A to dla mnie nigdy nie wyszło na dobre... . Nie wiem, co robić.

Druga refleksja, zainspirowana jest pewnym wpisem na blogu Jakuba ;) . Świętość. Jak różnie ludzie ją postrzegają. A ja chcę żyć dla Boga, stawiam to jako powód dla którego żyję. Żyję dla Niego. I to jest dla mnie przejaw świętości. Moja modlitwa zaczyna powoli sprawiać, że oddycham. Zaczynam wsłuchiwać się w głos Boga. Odkryłam, że nie musi zagrzmieć, nie musi buchnąć ogniem, ani lunąć potężną ulewą. On jest tutaj w moim sercu. Przyjmuję Jego słowo z ust kapłana, z Pisma Świętego. I to wystarczy by Jego odpowiedzi w najdziwniejsze sposoby trafiały do mnie. Jeśli pozwolę Bogu, otworzę się na niego, On będzie powoli wydobywał mnie z mojego brudu, z grzechu, ze zranień, a będzie odkrywał przede mną moją świętość. Kawałek po kawałeczku. Każdego dnia. Jedyne, co muszę zrobić to otwierać się na Niego codziennie. To wystarczy. On sam wie co robić. To sprawia, że dla Niego chcę otwierać oczy i oddychać.

Nie ważne, czy to rozumiem, ani czy umiem się modlić.  On jest tu ze mną w tej chwili i słucha. On nie wymaga krasomówstwa, ani nic w tym rodzaju. Słucha. Ja tylko mówię. Po prostu. Z kolei ta myśl naszła mnie wczoraj podczas Wieczoru Chwały. Ks. Janusz prowadził modlitwę o uzdrowienie. I nie miałam pojęcia, co mam zrobić... co myśleć, co powinnam czuć. Wiedziałam, że potrzebuję uzdrowienia, ale nie wiedziałam od czego zacząć, co mówić, jak się modlić, jak prosić. Zaczęłam mówić to Jemu. Że nie wiem, pytałam jak się modlić, co mam zrobić. Odczuwałam smutek i kompletną pustkę, bo wskutek modlitwy ks. Janusza moje najgorsze nieuleczone zranienia wypłynęły we mnie na wierzch i zaczęły znowu boleć. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. I wtedy zespół zaczął śpiewać pieśń, której tekst stanowiło tylko jedno słowo : Jezus. I w tym momencie spłynęła na mnie myśl : Jego Imię. Ono będzie uzdrawiało. Będzie działać. I zaczęłam śpiewać oddając to Bogu.
Nie zdarzył się żaden cud. Nic się nie stało. Odczuwałam tylko pokój w sercu. I Jego święta obecność... nareszcie mogłam się w nią zanurzyć, w niej schronić.

Następny Wieczór Chwały dopiero w Październiku ;) . Nie wiem, jak to wytrzymam.
Na razie wiem jednak, że mam wakacje, ... ;) .
Cieszę się, mimo wszystko. Będzie więcej czasu na to, żeby posprzątać nareszcie ten bałagan, który panuje we mnie. Chciałabym, żeby to już było za mną. Bo to będzie wymagało odważnych kroków. A mi już brakuje na tę odwagę siły. Za dużo było prób.
Chciałabym odpocząć od tego. Od samej siebie.

A ciągle słyszę, że nie mogę... .

1 komentarz:

  1. Nieraz dopiero po dłuższym czasie można zobaczyć efekty takiej modlitwy o uzdrowienie, ale Pan tam był, czułaś, jak piszesz - czułaś Jego obecność w sercu. I jestem pewien, że za jakiś czas spojrzysz za siebie i zobaczysz ile dobra w Tobie zdziałał, ile już działa! :)
    Życzę odwagi w stawianiu kolejnych kroków, i dorzucam modlitwę, pozdrawiam serdecznie, z Bogiem! :)

    OdpowiedzUsuń