piątek, 4 czerwca 2010

Nic nie wiadomo...

Wciąż i wciąż. Moje życie przypomina mi teraz jakieś nieuporządkowane wnętrze. Trochę rzeczy, nie połączonych, nieposkładanych, niepasujących do siebie. A ja próbuję to poukładać, i wciąż nie wychodzi. Co się ze mną stało? Co się stało z tą dziewczyną, dla której wszystko sprowadzało się do miłości, jak do wspólnego mianownika, z dziewczyną pełną pogody ducha?
Nie wiadomo nic z moimi studiami - gdzie będę?
Nie wiadomo, czy pojadę na oazę. Wysłałam zgłoszenie, pieniądze czekają na wysłanie, a CDOR nie odpowiada..
Nie wiadomo, jak będą wyglądały moje wakacje...
Nie wiadomo, czy zaliczę sesję.
Nie wiadomo, co ze mną będzie za dwa lata, bo nie wiem co wybrać. A raczej już wybrałam, tylko nie wiem, czy dobrze... i co na to rodzice.
Nie wiadomo co z moim życiem.

I ten bałagan mnie dobija. Cienka, mocna nić modlitwy wszystko to jakoś wiąże w mniej więcej logiczną całość, dzięki czemu jeszcze stoję na nogach. I .. to dla mnie jest cud. Mimo tak okropnych trudności, i tego, że zostałam z nimi zupełnie sama, czuję, że jest ze mną Bóg. Naprawdę czuję Jego obecność, która odbija się w moim wnętrzu głębokim pokojem.. . To ogromna łaska dla mnie i nie wiem, jakimi słowami za nią dziękować.

Wczoraj było święto Bożego Ciała. Podczas, gdy tak szłam z wielką (jak na nasze miasteczko!) procesją, za Jezusem, który niesiony przez kapłana, stąpał po wonnych płatkach kwiatów, czułam, że tak powinno być z moim całym życiem. Zawsze iść za Jezusem. Zawsze. A szczególnie Eucharystycznym. Doprowadzić, by Eucharystia stała się centrum mojego życia. Jezus jego celem... . Miłość.
Niezwykłe było przeżycie wczorajszego dnia.
Im bliżej jestem Boga, tym bardziej rozumiem, co dzieje się wokół mnie, i podczas wszystkich świąt.

Tak poza tym wszystkim. Nie zaliczyłam leksyki. Wszystko jest określone znakiem zapytania. Wszystko. Dosłownie. Moje życie stoi na głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz