sobota, 29 maja 2010

Pustynia

Każdy ma swoją pustynię. Przeżywa ją od czasu do czasu w ciągu całego życia. Ja teraz przeżywam jedną ze swoich pustyń... . Koniec. Mam już tak konkretnie dość, że... aż szkoda gadać.
W ostatni czwartek miałam to szalone szczęście być na Wieczorze Chwały organizowanym przez naszą Grupę Ewangelizacyjną z DA Siedleckiego. Było pięknie. Przeżyłam ten wieczór jakoś wyjątkowo. Szczególnie zapadł mi w pamięci moment, kiedy wszyscy poszukujący drogi życiowej podeszli do ołtarza, klękając przed Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie, a reszta zebranych wyciągała nad nami ręce i modlili się za nas. Ksiądz chodził z Panem Jezusem od osoby do osoby. Jezus pochylał się w ten sposób nad każdym, błogosławił.. . Wszyscy pochylali głowy, zamykali oczy. Tylko ja podniosłam wzrok na Niego. Pochylił się nade mną, ale nie mogłam wytrzymać, zamknęłam oczy. To była niezwykła chwila, w której wszystkie napięcia, niepokoje, smutek, lęk, i inne uczucia, które mną szarpały nagle ustąpiły. Było też tak, że gdy podeszłam nie było miejsca żeby uklęknąć, więc skręciłam w prawo i odeszłam trochę dalej na bok, gdzie było trochę miejsca. Kiedy podniosłam wzrok okazało się, że klęczę przed samym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej... i zamurowało mnie. Wcześniej szłam w tę stronę nieświadoma, że Ona tam jest. Dopiero po chwili klęczenia i modlitwy podniosłam głowę i już wiedziałam że to coś oznacza. Że to coś bardzo ważnego. Kiedy jakieś dwa lata temu prosiłam Matkę Boską Częstochowską by stała się przewodniczką i patronką mojego powołania, nie sądziłam, że potraktuje moją prośbę aż tak poważnie. Od przyjazdu z Częstochowy w tym roku, myślałam o Niej coraz częściej, przypomniałam sobie moją do Niej prośbę. A teraz Ona... . To nie był przypadek, wiem to na pewno.

Czwartkowy wieczór jednak, mimo iż był niezwykły i tak wiele we mnie pozostawił dobrego, nie sprawił że przestałam się gubić. Życie jest dla mnie ostatnio coraz trudniejsze. Jest jakby coraz gorzej. Modlitwa mnie podtrzymuje, Namiot Spotkania umacnia - chociaż mam coraz większe wrażenie, że nic z tego, co czytam, nie rozumiem. Mimo to, czuję, że ginę.
To tak jakby mi ktoś zawiązał oczy czarną chustką. Przestaję widzieć sens w tym co robię, a cel zamazuje się na horyzoncie. Nie mam z kim o tym porozmawiać. Tak wyszło... o kimkolwiek pomyślę, zaraz pojawia się tysiąc argumentów przeciw. Więc tkwię w tym sama. Zaliczenia i kolokwia sypią mi się na głowę. Wątpliwości, jakieś dziwne decyzje krążą nad moją biedną głową, a ja w tym wszystkim, jak dziecko we mgle.
W poniedziałek kolokwium z gramatyki. Całe szczęście, że to tylko Reported Speech. To jest akurat miłe oraz przyjemne. Nie znaczy to, że nie muszę się z tego uczyć. Nastrój mam nijaki, więc strasznie ślamazarnie mi dziś wszystko idzie. Modlitwa też. Wszystko.
Gubię się. Co tu dużo gadać...


Ostatnio jest bardzo, bardzo ciężko.
Sama już nie wiem jak z tego labiryntu wyjść. Może jest zamknięty ze wszystkich stron.. .
Kiedy Bóg zamyka drzwi, ...
Czy w labiryncie powinny być okna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz